Zamek Ogrodzieniec to największa warownia jury krakowsko-częstochowskiej. O ile cały Szlak Orlich Gniazd potrafi zauroczyć turystów, tak widok zamku w Ogrodzieńcu na tle zachodzącego słońca dosłownie zapiera dech w piersiach.
Pierwsze wzmianki o budowlach obronnych w tym rejonie pochodzą z XII wieku, kiedy to za panowania księcia Bolesława Krzywoustego na Górze Birów powstał gród obronny, obsadzony drużyną strzegącą granic przed najazdami książąt czeskich. Zamiast tej budowli, zniszczonej w czasach walk Władysława Łokietka o tron krakowski, w połowie XIV wieku Kazimierz Wielki zbudował na Górze Janowskiego gotycki zamek, który Władysław Jagiełło w 1386 roku darował Włodkowi z Charbinowic
herbu Sulima.
Okres świetności Ogrodzieńca zaczął się wraz z faktem wykupienia go w 1523 roku przez Jana Bonera, bankiera krakowskiego. Ów człowiek był jednym z najbogatszych ludzi Rzeczypospolitej. Minister finansów króla Zygmunta Starego, burgrabia i kasztelan krakowski, starosta ogrodzieniecki, dzierżawca pokładów solnych w Wieliczce, dzierżawca olbory olkuskiej. Miarą zaufania, jakie Zygmunt żywił do Jana Bonera, było powierzanie mu bardzo osobistych transakcji, jak kupno kamienicy dla kochanki czy wyszukanie mamki dla dziecka. Jan finansował kolejne królewskie śluby, w 1512 roku z Barbarą Zapolyą, a w 1518 roku z Boną Sforzą. Jednym słowem: człowiek instytucja. Ten pan postanowił uczynić Ogrodzieniec swą reprezentacyjną rodową siedzibą, która miała świadczyć o jego potędze. Postanowił rzecz jasna nie oszczędzać.
Niestety na jego drodze stanęła śmierć, która nie pozwoliła mu spełnić wielkiego marzenia. Przeczuwając zbliżającą się Kostuchę, Jan powierzył swoje urzędy, zaszczyty i dobra bratankowi Sewerynowi. Miał nadzieje, że ten młody człowiek będzie kontynuował dzieło stryja.
Seweryn Boner był prawdziwym człowiekiem renesansu. Prowadził rozległe interesy w całej Europie. Był mecenasem uczonych. Utrzymywał kontakty z Erazmem z Rotterdamu. W swoim dworze w Balicach założył przepiękny ogród, sprowadzając z zagranicy ozdobne rośliny, utrzymywał też własną kapelę, którą podejmował w 1543 roku królową Elżbietę Habsburżankę w Balicach. Kierował przebudową Wawelu i zamku w Kamieńcu. W 1534 roku podarował górnikom z Wieliczki zachowany do dziś róg tura ozdobiony srebrem wsparty na postaci klęczącego Herkulesa.
Wróćmy jednak do Ogrodzieńca…
Przebudowa i rozbudowa zamku trwała do 1545 roku. W okresie tych 15 lat powstała na miejscu skromnego zamku Włodków, reprezentacyjna budowla obronna, wspaniała, na wzór wawelski zdobiona i wyposażona w komnaty. Ogrodzieniec w owym czasie nabrał również szczególnego znaczenia, bo to tutaj dokonywało się wielu transakcji handlowych dotyczących eksportu cyny i cynku, robiło się zapisy darowizn i spisywało wiele umów, działał także sąd szlachecki. Nie na darmo ród Bonerów
jest zwany do dzisiejszego dnia ”polskimi Fuggerami”.
Senatorska, magnacka linia Bonerów wygasła w 1592 roku. Ogrodzieniec zaczął podupadać, został zdobyty przez wojska księcia Maksymiliana Habsburga, a w 1655 roku częściowo spalony przez wojska szwedzkie. Potężna kiedyś twierdza zaczęła chylić się ku upadkowi.
W 1669 roku los zdawał się uśmiechnąć do Ogrodzieńca. Jego właścicielem został Stanisław Warszycki, kasztelan krakowski. W historii zapisał się tym, że jako jeden z nie wielu polskich magnatów nie zdradził króla Jana Kazimierza i nie przeszedł na stronę Karola Gustawa podczas ”potopu” szwedzkiego. Tak dobrze ufortyfikował twierdzę w Dankowie, że nigdy nie stanęła tam noga wrogiego żołnierza ze Szwecji. Uczestniczył w obronie Jasnej Góry. Później wystąpił przeciwko władzy królewskiej i stanął po stronie Sebastiana Lubomirskiego w bitwie pod Mątwami, ale to już inna historia…
Ogrodzieniec został częściowo odbudowany przez Warszyckiego. W swoich dobrach Stanisław zakładał stawy, kanały, rozwijał w swych włościach tkactwo, garncarstwo, budował cegielnie i popierał handel. Krótko mówiąc: wzorowy gospodarz. Chyba jednak nie do końca…
Kultura ludowa nie przepada za tą postacią. Nazywa go diabłem. Zresztą tak nazywano go już za życia. Swój niezdobyty zamek w Dankowie kazał otoczyć wodą z rzeki Liswarty. Setki chłopów z rozległych dóbr kasztelana zostało zmuszanych do kopania nowego koryta rzeki. Pan karze, sługa musi… Stanisław osobiście doglądał robót, nie żałując przy tym kańczuga. Przecież praca musiała przebiegać sprawnie. Inwestycja ta jednak nigdy nie została zakończona, a czarna legenda Warszyckiego utrwaliła się w ludzkiej pamięci.
Również w Ogrodzieńcu Stanisław dał się poznać ze swego szczególnego upodobania do zadawania cierpień fizycznych. Wśród ofiar tego sadystycznego kasztelana byli nie tylko biedni mieszkańcy jego włości, ale i jego kolejne żony, które z lubością chłostał publicznie. Najtragiczniejszy los spotkał jego trzecią żonę, Jadwigę. Panna młoda była od niego młodsza o czterdzieści lat, i wcześniej zaręczona z młodym i przystojnym księciem Ottonem. Nikt nie pytał jej o zdanie czy chce zostać panią Warszycką. Nic dziwnego, że podczas gdy Stanisław udawał się w swoje liczne podróże, Jadwiga potajemnie spotykała się z dawnym narzeczonym. Sielanka oczywiście nie trwała długo, bo ktoś doniósł Stanisławowi jak zabawia się małżonka pod jego nieobecność.
Porywczy starszy pan kazał wysadzić skrzydło zamku, w którym przebywali kochankowie. Oboje zginęli na miejscu. Inne źródła mówią, że Otto zdążył uciec (widać jego miłość nie była tak wielka), a biedną Jadwigę kasztelan kazał zamurować żywcem w zamkowych lochach. Sam kasztelan widać nie zaznał spokoju w grobie, bo podobno już setki lat pokutuje w okolicach rzeki Liswarty. Wielu mieszkańców wsi widywało zjawę szlachcica w kontuszu, z szablą u boku, który objeżdżał wieczorową porą swoje włości w Dankowie. Inni widzieli tego samego ducha, ale w bardziej przerażającej postaci jeźdźca bez głowy. Znaczy tam gdzie powinna się ona znajdować, to z tego miejsca wydobywały się płomienie.
W Ogrodzieńcu legenda jest dla Warszyckiego nieco bardziej łaskawa. Tutaj Stanisław ma pojawiać się pod postacią wielkiego czarnego psa, który ciągnie za sobą gruby łańcuch. Niektórzy nawet wyliczyli jego długość na trzy metry.
Dla równowagi warto dodać, że z pyska psa wydobywają się płomienie.
Co ciekawe, ostatnie spotkanie z owym widmem miało mieć miejsce w latach 60 XX wieku.
Teraz jednak historie o wielkim psie z łańcuchem przycichły, chociaż legenda o zjawie jest dużą atrakcją dla malowniczych ruin w Ogrodzieńcu. Być może widmo zostało przegnane przez rzesze turystów, którzy tak chętnie o każdej porze roku odwiedzają Ogrodzieniec.
Źródło: ”Duchy polskie”, autorstwa Bogny Wernichowskiej i Macieja Kozłowskiego, rok 1983