Jak kobieta miłość dwóch braci przemieniła w zbrodnię

Bobolice – Mirów (wg Z. Simona “Warownie…”)

Kiedyś, a było to bardzo, bardzo dawno temu, kiedy jeszcze zamki w Mirowie i Bobolicach były całe i potężne, mieszkało w nich dwóch braci. Jak bliźniacze nieledwie były te zamki, tak podobni do siebie byli dwaj bracia: tylko najbliżsi przyjaciele ich odróżniali.

Ojciec na łożu śmierci przeznaczył dla każdego z nich osobny zamek i przykazał im żyć w zgodzie i przyjaźni. Bracia ściśle przestrzegali ostatniej woli ojca. Kochali się rzeczywiście jak przysłowiowi bracia, winy przebaczali sobie wzajemnie, codziennie odwiedzali się to w jednym, to w drugim zamku, wyprawiali uczty, na które spraszali wielu gości. Często też organizowali wspólne polowania, a jeśli któryś z nich miał mniej szczęścia i ubił mniej jeleni, to mięso dzielili na dwie równe części.

Wyjeżdżali razem na wyprawy wojenne, ba! zdarzało się, że i pod dowództwem samego króla się odznaczali. Z wojen wracali wozami wyładowanymi bogatymi łupami. Aby mieć gdzie składać swe przeogromne bogactwa, przekopali obszerne, podziemne przejście, które połączyło piwnice obu zamków pod skalistym grzbietem. Wielkie, dębowe beczki pękały, a długie, drewniane koryta rozrywały się od naporu złota, diamentów i drogich kamieni. Oczy ślepły od ich blasku, choćbyś tylko nikły kaganek przy nich zaświecił.

Wokół braci nikt nie płakał, wszystkim żyło się dobrze i dostatnio, a gdy panowie na dłużej wyjeżdżali, cała służba żegnała ich płaczem.

Raz, zdarzyło się, pan na Bobolicach sam musiał wyjechać na wojenną potrzebę. Powiadają, że walczył nawet z Tatarami, gdzieś daleko w ruskich krajach. W oczekiwaniu na powrót ukochanego brata, pan na Mirowie dla umartwienia odmawiał sobie uczt, polowań i innych przyjemności. Wraz z nim coraz bardziej smutniała i służba.

Trwało to rok, może dwa. Aż kiedyś przed zamek niespodziewanie zajechał liczny orszak, wtoczył się sznur wyładowanych wozów, a prowadził rycerz bobolicki. Radość zapanowała w całym zamku. Na spotkanie wybiegł również brat z Mirowa. Z powozu wysiadła branka, cud-urody księżniczka. Jasne włosy otaczały aureolą piękne oblicze, a na kogo spojrzały jej modre oczy, ten musiał ulec jej czarowi. Tak też stało się i z bratem zdobywcy branki. Ale nie dał zrazu tego poznać po sobie. Dopiero kiedy, zgodnie ze zwyczajem, przystąpiono do podziału łupów po połowie, upomniał się o brankę. Ale jak ją dzielić? Rzucili więc o nią losy, lecz szczęście uśmiechnęło się do zdobywcy branki. Została więc żoną dziedzica z Bobolic i panią jego zamku.

Drzazga zazdrości utkwiła mocno w sercu pana na Mirowie. Gwoli sprawiedliwości trzeba jednak przyznać, że i on podobał się brance bardziej niż własny mąż, którego przecież nie pojęła z własnego wyboru. Już nie oczekiwał, pokrzywdzony przez los, niecierpliwie swego brata na zamku w Mirowie, wręcz przeciwnie – wypatrywali chwili, kiedy ten opuszczał swój zamek. Teraz już nie wspólnie, a każdy osobno ze swoją drużyną udawał się na polowanie.

Legenda

Coraz rzadziej widywali się bracia …

Za to coraz częściej, gdy męża w Bobolicach nie było, schodziła jego żona do piwnic, a stąd do lochu wiodącego w kierunku Mirowa. Równocześnie naprzeciw podążał jej kochanek. Wśród złota, diamentów i brylantów, których wszakże nie zauważali pochłonięci sobą, odbywali miłosne schadzki.

Nie mogło tak trwać zbyt długo. Zdradzany małżonek ślepy przecież ani głuchy nie był. Nie mogło więc ujść jego uwagi to, że brat unikał spotkań z nim. Pewnego dnia zebrał grupę dworzan i wyruszył na kilkumiesięczną jakoby wyprawę. Był to jednak podstęp z jego strony, ponieważ już na trzeci dzień, a raczej trzecią noc, powrócił do zamku niespodziewanie. Sypialnię żony zastał pustą! Wiedziony złym przeczuciem, z obnażonym mieczem, jak wicher pomknął do piwnic zamkowych, a z nich do lochu, pragnąc tędy dotrzeć do zamku w Mirowie, gdzie spodziewał się zastać kochanków na gorącym uczynku. Los zdarzył jednak, że przydybał ich już wcześniej, w lochu, splecionych w miłosnym uścisku.

Szał ogarnął zdradzonego męża, bielmo przysłoniło mu wzrok, machnął mieczem i jednym cięciem pozbawił życia rodzonego brata. Nie odważył się jednak podnieść zbrodniczej ręki na niewierną żonę. Przywołał więc swe sługi i kazał ją żywcem zamurować w lochu, gdzie, biedna, wkrótce z głodu skonała.

Podanie zamilcza, co stało się ze zbrodniarzem. Tylko niektórzy ze współczesnych bajarzy, nie mogąc pogodzić się z brakiem kary za winę, twierdzą, że słysząc jęki konającej żony, sam przebił sobie nożem serce; że chcąc zagłuszyć wyrzuty sumienia, urządzał huczne uczty, suto zakrapiane alkoholem, aż przy jednej z nich został rażony piorunem i skonał w wielkich męczarniach; że dla ekspiacji czynił pokutę, dobre uczynki i oddawał się modlitwom; że żona jego nigdy nie zmarła, lecz wskutek głodu i samotności dostała obłędu i do tej pory przebywa w zamurowanym lochu, a tylko nocami wyzwala się jej duch i pokazuje na “jaskółczym gnieździe” bobolickiego zamku.

Na podstawie książki Juliana Zinkowa “podania i legendy szlaku jurajskiego”

Leave a Comment

Translate »